W rodzinnym miasteczku Prachatycze

Życie i działalność św. Jana Neumanna przypada na okres wielkich przemian w całym świecie. Europą potrząsał "bóg wojny" z Korsyki. Papieża Piusa VII uwięziono w Savonie, a cesarstwo przestało być rzymskim i świętym. Po upadku Napoleona, na miejsce gallikanizmu wciskał się cezaro-papizm, który jako ostatni konwulsyjny odruch absolutyzmu wywołał rewolucję 1848 roku. Ameryka natomiast przeżywała pierwsze bolesne próby na drodze integracji ludności tubylczej z masami napływających osadników.

Echa światowych napięć docierały wprawdzie do cichego miasteczka Prachatycze, w południowo-zachodniej części Czech, ale ludność tamtejsza żyła po staremu tradycyjną wiarą. Szczególnie głęboką wiarą odznaczała się rodzina Neumannów prowadząca mały warsztat tkacki.

Dnia 28 marca 1811 roku, w czwartek przed niedzielą Męki Pańskiej urodził się bohater naszego opowiadania. Tego samego dnia ochrzczono go w parafii św. Jakuba Starszego i nadano imię św. Jana Nepomucena, patrona Czech.

Janek był trzecim dzieckiem matki Agnieszki z domu Lebisz miejscowej Czeszki i ojca Filipa, który przybył do Prachatycz z Obernburga w Bawarii. Dwie starsze siostry Janka, Katarzyna i Weronika wyszły później za mąż za wdowców. Po Janku przyszła na świat trzecia siostra Joanna, która jako pierwsza nowicjuszka z okolic Prachatycz wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr św. Karola Boromeusza w Pradze. Piątemu dziecku Neumannów, Ludwice, przypadła rola opieki nad starzejącymi się rodzicami aż do ich śmierci. Wreszcie najmłodszy syn Wacław - jak to opiszemy później - pójdzie w ślady Janka i stanie mu do pomocy w Stanach Zjednoczonych w charakterze brata zakonnego w tym samym Zgromadzeniu redemptorystów.

Filip Neumann wychowując tak liczną gromadę dzieci trzymał się bardzo ostrych zasad moralnych. Prawość i surowość łączyły się u niego z ujemnymi cechami, jak zewnętrzny chłód i małomówność, co powodowało u dzieci duży stopień skrępowania. W rzeczywistości posiadał on bardzo gorące i wrażliwe serce. Do tych surowych metod wychowania, nawiąże kiedyś Janek we wspomnieniach wyrażanych w przeddzień swojej konsekracji biskupiej: "Byliśmy wychowani według starych tradycji katolickich, starych, ale zdolnych do wychowania świętych".

Małomówność i powściągliwość ojca udzieliły się i Jankowi. Lubił samotność. Jeden z kolegów niższych klas szkolnych, zapytany w procesie apostolskim na temat ich chłopięcych rozmów, zawołał: "Janek...? Kto kiedy słyszał go mówiącego? Zawsze milczał...". Oszczędny w słowach, zdradzał od młodości chłonne otwarcie się umysłu na wszystkie zagadki świata. Pewnego wieczoru, nie mogąc zasnąć, postawił matce jedno z tych "filozoficznych" pytań dziecka: "Dlaczego ziemia obracając się w powietrzu, nie spada?... i słońce, księżyc, gwiazdy...".

Od wczesnych lat szkolnych rozczytywał się w książkach. Interesowały się przygody podróżnicze Krzysztofa Kolumba. Stopniowo przechodził do problemów przyrodniczych i astronomicznych. Cieszyło to ojca, który sporządził mu specjalny regał na książki, a matka zirytowana niekiedy pożeraniem książek przez syna nazywała go molem książkowym.

W okresie szkoły podstawowej Janek wiele zawdzięczał swojemu katechecie, księdzu Piotrowi Schmidtowi. To on dopuścił go wcześniej do Pierwszej Komunii świętej, ponieważ chłopiec popierał swoje pragnienie rozbrajającym argumentem: "Już cały katechizm umiem na pamięć". Ksiądz Piotr wciągnął go również do grona ministrantów.

Nie wiadomo, w jakim czasie dojrzewała w Janku myśl o kapłaństwie. W każdym razie zdawał sobie sprawę, że już pod koniec szkoły podstawowej należało się jakoś ustawić i zadecydować. Prawdopodobnie mówiono na ten temat w domu i w wyobrażeniach obojga rodziców jawiła się jedyna droga dla ich syna, droga... do kapłaństwa.

Tymczasem, dla niego samego kapłaństwo wydawało się szczytem nie do osiągnięcia. Wyznał to później w swoim "Dzienniczku", że wybór kapłaństwa uważał na ideał przerastający jego siły.

Na kanwie rodzinnych, nieśmiałych planów należy zanotować humorystyczne wydarzenie. Poczciwa matka Agnieszka, będąc obecna na jednym z egzaminów syna w szkole, po wysłuchaniu pochwały nauczyciela i oklasków uczniów oczarowanych wspaniałym wypracowaniem Janka - uciekła do domu, podnosząc lament wobec ojca: "Jemu wcale nie chodzi o studia, ten łobuz chce zostać golibrodą!". Trzeba było długich tłumaczeń, aby przekonać prostodusznych rodziców, że w szkolnym wypracowaniu chodziło tylko o fikcję literacką. Taka zresztą była intencja nauczyciela. Dyktując bowiem temat do opracowania: "Czym będę jutro??, nie zmuszał do szczerości, a jedynie do podjęcia opisu jakiegoś zawodu, poszczególnym uczniom bardziej znanego. Potwierdza to dołączone zastrzeżenie nauczyciela, aby nie ważyli się opisywać zawodu szkolnego belfra.

Kiedy rodzice spostrzegli się, że zawód fryzjera wybrany "na papierze" bynajmniej nie pokrywa się z rzeczywistymi zamiarami syna, równocześnie dowiedzieli się o poważnej trosce Janka. Janek bowiem realistycznie oceniał sytuację: martwił się wielkimi kosztami studiów warunkujących osiągnięcie kapłaństwa, toteż ze smutkiem powiedział rodzicom: "Przecież Wy nie jesteście bogaci".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz