Przedsmak władzy

Rok 1842 przyniósł redemptorystom w Ameryce konkretniejszą nadzieję na zdobycie lepszych i trwałych placówek. Arcybiskup Samuel Eccleston poprosił ich o przejęcie duszpasterstwa w Baltimore. Otrzymali tam tymczasowo kościół i klasztor św. Jakuba, a na placu po rozbiórce starej świątyni św. Jana rozpoczęli budowę monumentalnej bazyliki św. Alfonsa. Tu właśnie O. Neumann wraz z młodym O. Józefem Fay, dwoili się i troili przy budowie, przy organizowaniu wzorowego życia klasztornego i w duszpasterstwie. To ostatnie podzielili w ten sposób, że O. Fay pracował w mieście, natomiast O. Neumann wybrał posługę w dziesięciu placówkach rozrzuconych na rozległych obszarach Marylandu, Virginii i Pensylwanii. Obydwaj zdobyli sobie przychylność ludzi gorliwością, szczególnie organizowaniem wieczornej katechezy dla dorosłych. Aż dziw bierze, jak pośród tylu zajęć, O. Neumann znalazł jeszcze czas na ulubione badania przyrodnicze. W tym okresie napisał dwa obszerne artykuły: Paprocie Alleghany i Górskie rododendrony w Pensylwanii i Virginii.

Może już wydawało się O. Neumannowi, że w Baltimore rytm dobrze zorganizowanej pracy i regularnych ćwiczeń zakonnych osiągnie dłuższą stabilność. Tymczasem, w marcu 1844 roku został nagle przeniesiony do Pittsburga z równoczesną nominacją na przełożonego domu.

Z wielką pokorą rozpoczął przełożeństwo, składając obowiązującą przysięgę, że będzie wiernym stróżem konstytucji Zgromadzenia. Wszyscy mile przyjęli jego wstępne przemówienie, które zakończył ujmującą prośbą o modlitwę: „Potrzebuję modlitwy wszystkich, bo nie dość, że jestem najmłodszy w życiu zakonnym, to jestem też najniższym wzrostem”.

Zarządzanie domem w Pittsburgu nie było łatwe, choćby ze względu na brak odpowiednich pomieszczeń dla wszystkich członków wspólnoty. Przełożony zajął najskromniejszy pokój wraz z drugim O. Seelosem. Żeby nie przeszkadzać współlokatorowi, O. Jan przedzielił pokój zwykłym parawanem zrobionym z kilku koców. Wspólne przebywanie dało okazję O. Franciszkowi Seelos do obserwowania ogromnej pracowitości cnotliwego O. Jana. Budząc się niekiedy w nocy, widział po drugiej stronie parawanu świecącą się lampę i słyszał skrzypienie pióra, gdy O. Neumann przygotowywał kazania, katechezy i redagował listy.

Każdy dzień przynosił nowe kłopoty związane z budową kościoła św. Filomeny. O. Jan miał do dyspozycji dwóch braci, zawodowych stolarzy i trzeciego artystę rzeźbiarza, ale prócz nich uwijało się przy budowie wielu innych majstrów budowlanych, którzy co sobotę czekali na wypłatę, a jeszcze w piątek kasa przełożonego świeciła pustką.

„Samymi Zdrowaśkami” — jak mawiał — nie dało się opłacić wszystkich. Dlatego O. Jan zwracał się o pomoc finansową do instytucji dobroczynnych w Europie; nosił się też z zamiarem zaciągnięcia pożyczki w bankach, ale zwykle kończyło się organizowaniem składek wśród wiernych na miejscu. Ludność z okolic Pittsburga myśląca o swoim zagospodarowaniu, przy niskich zarobkach, nie miała za wiele pieniędzy. O. Neumann założył „Bractwo św. Filomeny”, którego członkowie zobowiązali się płacić na budowę kościoła po 5 centów tygodniowo.

Oprócz tego, O. Neumann zdecydował się na przyjmowanie depozytów od zamożniejszych osób, które nie miały zaufania do bankrutujących wtedy banków. Dobry początek tej akcji dała poczciwa wdowa Mohrhaus przekazując na ręce Neumanna 600 dolarów, a za jej przykładem poszli inni i kasa O. Jana funkcjonowała jak prawdziwy bank.

Oczywiście, Neumann operując tymi kwotami, niejednokrotnie stawał w trudnej sytuacji, gdy na przykład któryś z klientów zgłaszał się po zwrot swoich pieniędzy w chwili najmniej dogodnej, kiedy w rezerwie nie było ani grosza. Jeden z takich przezornych obywateli, dając wiarę zasłyszanym plotkom o bankructwie „przedsiębiorstwa” redemptorystów, przybiegł do O. Neumanna, żądając natarczywie zwrotu swoich pieniędzy. O. Jan kapitalnie rozegrał sprawę, Stawiając z pełnym spokojem pytanie: „Czy pan chce odebrać pieniądze w banknotach, czy w złocie?” — „Ach, skoro tak rzecz się przedstawia, to ja bardzo Ojca przepraszam, bo na razie pieniędzy mi nie potrzeba” — odrzekł zawstydzony człowiek.

Nie zawsze jednak udawało się takie blefowanie. Utrapienia z ciągłym deficytem w kasie, nieustanna harówka, nie dospane noce, szybko rujnowały zdrowie O. Neumanna. To prawda, że sprawił ogromną przyjemność i ludziom i biskupowi O’Connor, który już w roku 1846 mógł dokonać konsekracji nowego kościoła, ale sam wyczerpany, rozchorował się i od Bożego Narodzenia do Nowego Roku przeleżał w łóżku.

Idąc za radą lekarza, by zmienić koniecznie klimat i otoczenie oraz stosując się posłusznie do zaleceń O. Czwitkowicza, udał się na krótki odpoczynek do Baltimore. Tam po trzech miesiącach poczuł się rzeczywiście lepiej.

Kiedy kaszel ustąpił i O. Jan już gotował się do pracy, nadszedł list z Europy. Po zapoznaniu się z jego treścią, długi czas stał jak piorunem rażony. Gdy przyszedł do siebie, nie umiał nic innego zrobić jak tylko przeklęczeć parę godzin w kaplicy. Mógł się spodziewać najgorszych rzeczy, ze śmiercią włącznie, ale nigdy nie przypuszczał, że zostanie mianowany przełożonym całej misji redemptorystów w Ameryce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz