Opiekun sióstr zakonnych i dzieci

Wzmocniony na duchu treścią rzymskich uroczystości i pełen entuzjazmu, biskup Neumann zaraz po powrocie dzielił się z diecezjanami bogactwem swoich myśli, pisząc drugi list pasterski. Wyjaśniał tajemnicę Niepokalanego Poczęcia Matki Bożej i zachęcał kapłanów i wiernych do ożywienia nabożeństw maryjnych. Sam udzielał się w pracy we wszystkich dziedzinach, głosił kazania, spowiadał w siedmiu językach.

Niestety, zapał i entuzjazm zostały szybko przygaszone trudnościami wynikającymi ze wzrastającego kryzysu gospodarczego. W samej Filadelfii prawie połowa mieszkańców nie miała pracy ani pieniędzy na chleb. Przed punktami z przydziałem żywności zorganizowanymi przez dzielnego burmistrza Conrada, ustawiały się każdego dnia coraz dłuższe kolejki rodziców, czekających z rezygnacją na odrobinę pożywienia dla zgłodniałych dzieci.

Biskup chcąc ze swej strony przyjść z pomocą potrzebującym, zarządził wstrzymanie wielu prac budowlanych przy kościołach, nie wyłączając i katedry. A nie przyszła mu ta decyzja zbyt łatwo, ponieważ wrogie ugrupowania nie omieszkały przy każdej sposobności drwić z nieudolności biskupa, że przy wsparciu finansowym 125 000 katolików, grzebie się zbyt długo z budową katedry. Jeden z miejscowych tygodników „Harold” zamieszczając złośliwe komentarze, nazwał budowę katedry „skandalem i wstydem Filadelfii”.

Oczywiście, redaktorzy gazety przymykali oczy, udając, że nic nie wiedzą o budowaniu przez biskupa w tym czasie czterech sierocińców dla dzieci, domu starców i wdów oraz szpitala św. Józefa.

Bywało, że naprzykrzano się biskupowi i od innej strony. Oto na przykład, kiedy jeszcze roboty nie zostały wstrzymane i wznoszono fasadę katedry wspartą na potężnych kolumnach o dwudziestometrowej wysokości, jakiś członek sekty kwakrów zadał mu pytanie. „Czy nie lepiej byłoby dać pieniądze ubogim, aniżeli wydawać je z próżności na przepych katedry?” — „Właśnie dajemy je ubogim — odpowiedział biskup w zamian za ich pracę i poświęcony czas... A dajemy w ten sposób podwójnie, bo ludzie biorą pieniądze i Bóg odbiera chwałę”.

Idąc po linii najpilniejszych potrzeb społecznych nie ustawał w rozbudowie dalszych szkół parafialnych, sierocińców i przytułków.

Do opieki nad dziećmi i do prowadzenia instytutów ciągle brakowało mu odpowiednio wykwalifikowanego personelu. Dlatego z całą żarliwością przystąpił do założenia nowego Zgromadzenia sióstr, tym bardziej że już czekały trzy kandydatki, o których O. Jan Hespelein pisał mu do Rzymu. Wszystkie pochodziły z Bawarii. Najstarsza z nich Anna Bachmann, po tragicznej śmierci męża postanowiła poświęcić się pracy dla Kościoła, a osiągając niepospolite cnoty i wielkie doświadczenie życiowe, nadawała się idealnie do roli przełożonej. Nie mniejszy zapał do Bożego dzieła okazały pozostałe dwie niewiasty, Anna Dorn i Barbara Boli. Biskup ustalił, że przygotują się do rozpoczęcia nowicjatu przez rekolekcje i na przywdzianie habitu zakonnego wyznaczył poniedziałek wielkanocny w kwietniu 1855 roku.

Zredagował im regułę uzyskując dla niej aprobatę papieską. W następnym roku w maju odebrał od nich publiczne śluby zakonne w swojej prywatnej kaplicy.

W roku 1858 nowe Zgromadzenie Sióstr Franciszkanek Tercjarek objęło szkołę przy kościele św. Alfonsa. Ich zadaniem miało być nauczanie analfabetów, opieka nad biednymi dziewczętami z praktycznym przygotowaniem do krawiectwa i prowadzenia gospodarstwa domowego. Zgromadzenie rozrosło się bardzo szybko i dnia 7 lipca 1907 roku otrzymało ostateczne zatwierdzenie Rzymu.

Biskup Neumann otworzył bramy swojej diecezji dla wielu innych Zgromadzeń. Znalazły tam pole do pracy Siostry Św. Krzyża z diecezji Le Mans we Francji, Siostry Notre Damę z Namur w Belgii, Siostry Boromeuszki i Józefitki. Te ostatnie z wdzięcznością wspominały zawsze, jak spieszył im z pomocą duchową i materialną. Niekiedy, nie mogąc przybyć osobiście, podtrzymywał je na duchu pisząc listy. W jednym z tych listów, w odpowiedzi na radosną wiadomość sióstr o otrzymaniu spowiednika, jezuity, dodał charakterystyczną przestrogę, aby zacnemu spowiednikowi nie zabierały zbyt dużo cennego czasu, zawracając mu głowę drobiazgami. Najczęściej w swoich konferencjach dla sióstr podkreślał radosne łączenie pracy z modlitwą. W prywatnych rozmowach umiał każdą sytuację naświetlić po ludzku i po Bożemu. Kiedy pewna przełożona skarżyła się na proboszcza, że zbyt długo ociąga się z wypłaceniem należnego im wynagrodzenia, obiecał swoją interwencję, ale prosił tymczasem o cierpliwość. „Takie doświadczenia Pan Bóg zsyła na Was celowo, abyście poznały, że i Jemu jest przykro, kiedy każecie Mu czekać na to, co się Mu należy, zwłaszcza pod względem gorliwości zakonnej.”

Niezmordowanie spieszył z pomocą dla początkujących placówek zakonnych i dlatego mógł liczyć z kolei na ich pomoc, gdy te z czasem stanęły mocno o własnych siłach. Nie zawiódł się więc ani na kapłanach ami na Zgromadzeniach zakonnych, gdy zaapelował o pomoc przy zakupieniu znacznych obszarów pod budowę nowego sierocińca w Tacony. Przybywało bowiem dzieci opuszczonych i narażonych na złe wychowanie. Sam osobiście wynajdywał takowe i oddawał pod opiekę sióstr, zapewniając stałe roczne stypendia na ich utrzymanie. Często w wolnych chwilach odwiedzał zakłady, przywożąc dzieciom cukierki i zabawki.

Kochając tak bardzo dzieci, ledwie przeżył straszliwy cios, jaki spadł na małych ulubieńców ze szkoły parafialnej św. Michała. Pociąg wiozący dzieci na wakacje uległ katastrofie. Wśród 65 osób zabitych najwięcej było maluchów; rannych znalazło się o wiele więcej. Dzieląc ból i rozpacz z rodzicami, widział w tym nieszczęściu jakby czerwoną pieczęć tajemnych wyroków Bożych wyciśniętą na swoim dziele. Jedyną pociechę przynosiła myśl, że odtąd „małe aniołki” w niebie obejmą szczególny patronat nad rosnącą rzeszą dzieci w jego szkołach i sierocińcach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz