Spalająca się żertwa

U niektórych ludzi wielkich i świętych daje się zauważyć wzmożona dynamika działania w ostatnim okresie życia, jakby wyczuwali, że czasu już mają mało. Czy biskup Neumann miał jakieś przeczucie rychłej śmierci? Nieco później powrócimy do tego zagadnienia. Na tym miejscu podkreślamy tylko, że dziwnie się spieszył, mnożył swoje prace, a wszystko, co robił naznaczone było myślą eschatologiczną.

Przedłużały się jego czuwania nocne przy nikłym świetle świecy. Na stole rosły stosy dokumentów. Jednej nocy napisał aż 45 listów, a przecież nie redagował ich szablonowo i schematycznie, gdyż do wszystkich spraw podchodził z sercem, rozważając każdą w jej oryginalnym kontekście. W najbardziej urzędowych listach nie uwydatniał nawet cienia ducha dyktatorskiego, nigdy nie narzucał i nie odwoływał się do osobistego autorytetu.

Przeciążony pracą często doznawał ataków migreny, ale nie narzekał. Nazywał siebie „synem krzyża” i konsekrację biskupią w niedzielę Męki Pańskiej traktował jako specjalne powołanie do cierpienia. Ukrywał je zresztą pod maską jowialnego humoru.

Codziennie o piątej godzinie rano już był na nogach i przez cały dzień trzymał się żelaznego programu zajęć. Zdaniem jednego z obserwatorów, żaden z księży w diecezji nie przesiedział tyle godzin w konfesjonale, co biskup Neumann. W domu biskupim, nikogo nie absorbował swoją osobą, gdyż często i skromne posiłki sam sobie przygotowywał.

Kapłani i klerycy mieli zawsze i wszędzie wolny wstęp, tak samo jak i dzieci. Nie przepędzał maluchów, a one garnęły się do dobrego ojca, nie uświadamiając sobie, że zabierają mu cenny czas.

Bramy biskupiego mieszkania szeroko otworzył szczególnie ubogim. Dopiero po jego śmierci ujawniono, że przechowywał w ukryciu listę nazwisk i adresów ludzi potrzebujących, którym spieszył z pomocą w sposób dyskretny, aby oszczędzić im upokorzenia. Często przez zaufane osoby doręczał biednym zapomogi, wymyślając różne tytuły rzekomo zasłużonych wynagrodzeń, aby nikogo nie urazić.

Mówiliśmy już wyżej, jak Neumann rozmiłowany w prostocie chętniej przebywał pośród maluczkich tego świata. Z tego nie wynika, że nie umiał się znaleźć w środowisku intelektualnej arystokracji. I tam również roztaczał swoisty klimat duchowy, a ludzie prawdziwie mądrzy, dalecy od napuszonego zarozumialstwa mogli podziwiać u Neumanna bogaty koloryt jego myślenia, wynikający z umiejętnego kojarzenia głębokiej wiary z solidną wiedzą.

Bezpośredni i szczery w obejściu nie przywiązywał wagi do wielkopańskich ceremonii i tytułów. Kiedy usłyszał, że ktoś zwraca się doń wypowiadając czołobitnie: „Wasza Biskupia Mość”, filuternie zwracał głowę do tyłu, aby zobaczyć, gdzie znajduje się owa „Biskupia Mość”. Przy takim usposobieniu oddychał najswobodniej, ilekroć z okazji rekolekcji czy dni skupienia, przebywał wśród swoich współbraci, w klasztorze redemptorystów. — Uklęknąć razem z nimi w kapli-cy, usiąść byle gdzie przy wspólnym stole w refektarzu, wycierać razem z nimi talerze w kuchni, to był jego żywioł...

Duchowej sylwetce biskupa Neumanna niezwykłego uroku dodawały rzadko u ludzi spotykane cechy cichości i delikatności. Na jego ustach nie pojawiały się nigdy ujemne zdania o postępowaniu kolegów w biskupstwie lub podległych mu kapłanów. Swoich natomiast braków nie ukrywał ani nie usprawiedliwiał, a jeśli tłumaczył, to i wtedy wskazywał na brak własnego doświadczenia.

Prawdopodobnie zdawał sobie dobrze sprawę z wrodzonej bojaźliwości i dlatego od samego początku podjętej pracy nad sobą wybrał metodę bezwzględnego posłuszeństwa wobec spowiedników i przełożonych. Stąd też, jak twierdzili najbliżsi przyjaciele, Neumann nigdy nie dał się opanować skrupułom, gdyż był aż nadto pokorny i posłuszny.

W ten sposób jeszcze w Budziejowicach posłuszny wobec księdza Dichtla rozstrzygnął swoje powołanie na misjonarza mimo zamiłowania do samotności. Potem posłuszny wobec prowincjała redemptorystów, O. Czwitkowicza, utwierdził się na drodze życia zakonnego. Posłuszny biskupowi Kenrickowi i papieżowi, Przyjął ciężar obowiązków biskupich. Wreszcie w pamiętnym roku 1855, gdy padł ofiarą intryg sufragana, znów pokora i posłuszeństwo stały się jego potężną bronią.

Uległość swoją w duchu ewangelicznym okazywał lekarzom, gdy przyszła słabość i choroba. Jak dziecko słuchał tych, którzy z najbliższego otoczenia opiekowali się nim i nieśli mu pomoc.

— „Co też Ksiądz Biskup wyprawia? ” — tak odezwał się O. Each. „Ksiądz Biskup jest chory, trzeba położyć się do łóżka”. I Neumann posłuchał. Posłusznie wypił porcję grzanego wina, którą sprytnym podstępem podsunął mu O. Bach, tłumacząc, że ta ciepła „zupa” zrobi mu dobrze. — „O, Drogi Ojcze, zupa nie tylko była dobra ale i nieco za mocna” — stwierdził z uśmiechem biskup, zaznaczając, że zorientował się w życzliwym fortelu.

Porównując uległość i słodycz biskupa z jego odważnymi wystąpieniami i wypowiedziami bez eufemistycznych frazesów, niedomówień i „owijania w bawełnę”, gdy okoliczności tego wymagały — dochodzimy do wniosku, że umiał łączyć słodycz z energią i męstwem, umiłowanie samotności i modlitwy z aktywnością misjonarza. W gorliwości wszechstronnej i w pracy na licznych odcinkach wyniszczał przedwcześnie swoje wątłe siły w ofierze całopalnej dla Boga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz