Ucieczka z osamotnienia

Z komina plebańskiego domu w North Bush rzadko unosił się dym, gdyż ksiądz Jan nie miał czasu na gotowanie posiłków. Najczęściej spożywał gotowe pokarmy przynoszone przez dobrodziejów, a jadał razem z sierotą, dziesięcioletnim chłopcem, który spełniał mu drobne posługi i pilnował domu podczas jego nieobecności. Rozkoszny i inteligentny łobuz, na swój sposób korzystał z nauk proboszcza i tak na przykład spożywając smaczną zupę podarowaną na kolację, zacytował zdanie proboszcza: „Z lekkim żołądkiem śpi się lepiej, a dzisiaj — dorzucił filuternie — czy będziemy lekko spać?” Neumann uśmiechnął się rozweselony, a potrzebował takich uśmiechów, gdyż ciążyła mu coraz bardziej praca w pojedynkę w zapadłej prowincji.

Często wysyłał listy do rodziny i do znajomych w Europie, ale już od trzech lat nie otrzymywał odpowiedzi. Czekał również na pomoc pieniężną, bo nowe kościoły nie wyposażone w najpotrzebniejsze przedmioty, należało wykończyć. Między innymi z przykrością znosił brak monstrancji, a tak bardzo pragnął urządzić procesję Bożego Ciała.

Pisał również listy do dawnych kolegów i znajomych księży z nadzieją, że znajdą się chętni i ofiarni, którzy zdecydują się na przyjazd do Ameryki zasilając szczupłe szeregi misjonarzy. Czekając bez rezultatu na jakieś echo, podejrzewał, że listy po prostu giną.

Co prawda, otrzymał po pewnym czasie pomocnika w osobie księdza Lutke z Alzacji, ale ten niebawem za lekkomyślne i gorszące postępowanie został przez biskupa zasuspendowany i w końcu z diecezji usunięty.

Izolacja i samotność ciążyła księdzu Janowi coraz bardziej. Były dni, w których ze szczególnym natężeniem uświadamiał sobie swoje zagubienie w amerykańskim buszu, jak aa przykład w uroczystość Trójcy 'Świętej 1839 roku. Gdyby wtedy był przy nim chociaż przyjaciel O. Prost! Ten z całą pewnością przekazałby mu radosną wiadomość o odbywającej się właśnie w tym dniu kanonizacji Założyciela Zgromadzenia redemptorystów, Alfonsa Liguori. Ale O. Prost przebywał daleko stąd, martwiąc się problemami centralnej placówki redemptorystów w Pittsburgu, gdzie chciał zapewnić spracowanym misjonarzom warunki bardziej zorganizowanego życia wspólnotowego.

Radosną niespodziankę w osamotnieniu sprawił Neumanowi rodzony brat Wacław, który po wielomiesięcznej podróży przybył do North Bush 26 września 1839 roku. Ksiądz Jan znając misjonarskie aspiracje brata, już kiedyś prosił listownie rodziców, aby przysłali mu Wacka do pomocy, ale nie spodziewał się zrealizowania tak śmiałej propozycji. — I oto teraz byli razem, rozmawiając całymi godzinami o rodzinnym domu.

Wacław przywiózł trochę paramentów liturgicznych, kilka książek, większą ilość dewocjonalii i cenną monstrancję. Obecność dwudziestoczteroletniego brata podniosła księdza Jana na duchu, dodając mu sił do dalszego działania. Poweselał znacznie, tym bardziej, że i Wacław rwał się do pracy i pytał natarczywie, do czego ma ręce przyłożyć? — „Widzisz ten domek pod lasem? To moja szkoła. Będziesz w niej nauczycielem” — „Ja nauczycielem?, przecież ja nie potrafię...” Ale Jan spokojnie przerywa wymówki i wyjaśnia: „Umiesz czytać, pisać, dodawać, odejmować, a przede wszystkim, umiesz katechizm. Umiesz więcej niż 90% dojrzałych ludzi w tych okolicach. Wacuś, dla tych ludzi, ty jesteś geniuszem”.

Wacław podjął nie tylko nauczanie w szkole, ale przyrządzał posiłki w domu i przewodniczył modlitwom z ludem w kościele, gdy ksiądz Jan musiał wyjeżdżać. Zainteresował się również zbiorami ziół i nauczył się od Jana preparowania lekarstw z korzeni i liści, a te działały skuteczniej, niż zakupione z apteki w Buffalo. Wiadomo, że w tych okolicach lekarzy było mniej jeszcze niż księży i obydwaj bracia ratowali chorych, szczególnie biednych Indian, narażając przy tym własne zdrowie.

Ksiądz Jan szczególnie pokochał Indian wywłaszczanych i niszczonych. Podziwiał ich silną więź plemienną i nazywał ich „biednymi dziećmi przyrody”, może z racji prymitywnego panteizmu i czci dla Ma- netu, ducha prerii, lasów i gór. Serce mu się ściskało, kiedy Indianie w zetknięciu się z kulturą europejskich przybyszów, przejmowali najgorsze jej formy. Stąd też nosił się z zamiarem utworzenia specjalnego instytutu misyjnego dla ratowania Indian. W tym celu rozmawiał wielokrotnie ze sławnym działaczem wśród Indian, O. Fryderykiem Baragą. Od niego otrzymał słowniki i gramatykę ułatwiającą zapoznanie się z językiem indiańskich szczepów.

Prości Indianie docenili poświęcenie księdza Jana i ze swej strony nieśli mu pomoc, szczególnie, gdy wiosną 1840 roku zachorował poważnie na febrę gastryczną.

Wspomniana choroba i długi okres rekonwalescencji stworzyły okazję do zmiany kierunku jego życia.

Dla odpoczynku wyjechał do Rochester i tam mógł dokonać porównania swoich czteroletnich wysiłków w pojedynkę z osiągnięciami redemptorystów, którzy w przeciągu jednego tylko roku i to dorywczo -— zdziałali o wiele więcej dla podniesienia religijności u miejscowej ludności. Zrozumiał, że we wspólnocie jest wielka siła. W klasztorze gorliwość i doświadczenie jednych udzielają się drugim, a w razie potrzeby jeden drugiemu przychodzi z pomocą.

Nosząc w sobie te myśli, prosił kilkakrotnie swoich spowiedników o radę i wreszcie podejmując stanowczą decyzję, dnia 4 września 1840 roku napisał list do O. Prosta z prośbą o przyjęcie go do Zgromadzenia.

Po dwunastu dniach nadeszła pozytywna odpowiedź O. Prosta z równoczesnym poleceniem, aby ksiądz Jan niezwłocznie wystosował odpowiednie pismo w tej sprawie do biskupa Jana Hughesa, który od roku 1838 administrował diecezją Nowego Jorku, ponieważ ordynariusz, biskup Dubois zachorował.

Neumann dopiero po upływie miesiąca wyjawił bratu swoje zamiary, a ten zaraz oświadczył,, że uczyni to samo. W połowie października dwaj bracia opuścili North Bush na zawsze, zanim nadeszło zezwolenie biskupa. A biskup długo nie odpowiadał, bo nie chciał utracić z diecezji dobrego kapłana. Jak się okazało, potrzebna była osobista interwencja O. Prosta, który z kodeksem Prawa Kościelnego w ręku, przekonał biskupa,, że Neumann miał prawo do takiej decyzji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz