Nauka w Budziejowicach

Jakkolwiek myśl o kapłaństwie od dawna przyświecała Jankowi, to przecież nikt z rodziny nie wywierał nań specjalnego nacisku w tym względzie. Świadczy o tym fakt, że liczono się z innym kierunkiem studiów, na przykład medycznych czy matematyczno-przyrodniczych.

Tymczasem po kursie przygotowawczym pod doskonałym kierownictwem księdza Schmidta, Janek przeniósł się, dnia 1 listopada 1823 roku, do gimnazjum OO. Pijarów w Budziejowicach.

Początkowo wszystko szło pomyślnie. Ze szczególnym zamiłowaniem przyswajał sobie znajomość języka łacińskiego i greckiego, a prywatnie razem z kolegami Karolem Krbeczkiem i Wojciechem Schmidtem uczył się czeskiego. W domu rozmawiano po niemiecku. W tym czasie polubił grę na cytrze, piosenki czeskie i ludowe malarstwo na szkle.

Z czasem, szczególnie pod koniec czwartego roku nauki w gimnazjum, ujawniło się wiele przyczyn powodujących kryzys. Najpierw złe warunki na stancjach tak u państwa Eberle, jak i u państwa Rudolf, gdzie koledzy, rozbrykani i hałaśliwi współlokatorzy przeszkadzali mu w nauce. Wyczerpany nerwowo i lękliwie zachowujący się wobec kolegów i profesorów, zaczał się nawet jąkać. Inną przyczyną załamania była nieudolność profesorów, którzy niejednokrotnie traktowali uczniów apodyktycznie, gdy sami równocześnie byli uosobieniem miernoty i niedbalstwa. W takiej sytuacji Janek utracił tytuł prymusa klasowego i przyszedł moment, że z łaciny i matematyki otrzymał noty niedostateczne.

Z uczucia całkowitej klęski zdołały go wyrwać cierpliwymi perswazjami matka i siostra Weronika. Dodał mu również otuchy i wiary w siebie ksiądz dziekan Filip Endres. Za jego namową przygotował się do powtórzenia egzaminu. Udało się. Po szczęśliwym wyrównaniu zaległości naukowych przeniósł się w listopadzie 1827 roku do spokojnej kwatery u wdowy, pani Nowakowej i rozpoczął dwuletni kurs literatury u OO. Cystersów. Tu zapoznał się ze studium systematycznym i metodą badań naukowych. Nie cierpiał wkuwania na pamięć. We wszystkim szukał logicznych powiązań. W tym czasie przekonał się również do matematyki, która była mu dotąd piętą Achillesa. Z pomocą kapitana artylerii czynił takie postępy, że w podziw wprawiał profesorów i kolegów. Pewnego razu udał się do profesora z bardzo zawikłanym zagadnieniem geometrycznym. Przez dłuższy czas profesor łamał sobie głowę i oddał zadanie nie rozwiązane, mówiąc: "Z jakiej jamy wypłoszyłeś tę bestię? Nigdy nie spotkałem się z czymś podobnym". Janek nie dał za wygraną i po pewnym czasie sam rozwiązał zadanie.

Studiując literaturę zapoznał się z poezją okresu oświecenia i nabrał upodobania w klasycznych arcydziełach starożytności. Urzekła go prostota Horacego. Z pamięci cytował całe strony z Petrarki, Goethego, Schillera, Szekspira i innych. W roku 1831 zdał maturę z wynikiem bardzo dobrym.

W raz z przełamaniem kryzysu w nauce, Janek stał się bardziej otwarty w stosunku do kolegów. Nigdy jednak nie tracił swojej autonomii ducha i stąd wydawał się dla niektórych zbyt kategorycznym i wymagającym. Mówili mu: "Ty zawsze grasz rolę kaznodziei i profesora...". Mimo to nie zniechęcali się do niego, ulegając dziwnie jego wpływowi. Jeden z nich, Franciszek Ritter, późniejszy adwokat nadworny księcia Schwarcenberga pisał mu w liście: "Ty wolałeś zawsze pozostawać neutralnym, ale to się właśnie podoba i dlatego wszyscy Cię kochają". Chętnie wypożyczał kolegom książki, brał czynny udział w urządzaniu imprez i wycieczek, choć przeprowadzał krytyczną selekcję w różnego rodzaju rozrywkach. Raz tylko, pod naciskiem kolegów, poszedł na bal studencki, ale widziano go zajętego cały czas noszeniem płaszczy do przechowali i roznoszeniem napoju zgrzanym studentom. "Wybrałeś sobie lepszą cząstkę" - szepnął jakiś kolega, ze zrozumiałą dla niego aluzją. A Janek, czując się niejako wspólnikiem czegoś złego, odpowiedział: "Wybrałem rolę Szawła, który pilnował szat kolegów, gdy kamienowali Szczepana".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz