Na placówce w North Bush

Dla Świętych czas największych przeciwności jest okazją do najbardziej dynamicznego działania. Neumann przenosząc się do Norh Bush w 1838 roku musiał się liczyć ze skutkami ogólnego kryzysu ekonomicznego, który już od wiosny sparaliżował handel, doprowadził do bankructwa bogate przedsiębiorstwa. Pisał wtedy do rodziców: „Ceny za artykuły spożywcze podskoczyły sześciokrotnie, monety srebrne zniknęły z obiegu, pieniądze papierowe z każdym dniem tracą na wartości, wszystkim zagraża nędza...”

W takiej sytuacji, naw’et ludzie bardzo odważni, nie ryzykowaliby kosztownej rozbudowy kościołów i szkół. Ale Neumann przełamuje swoją wrodzoną nieśmiałość,, gdyż pobudza go do działania troska o chwałę Bożą.

A przecież równocześnie musiał staczać utarczki z innowiercami i bronić swojej trzody przed agitacją wrogów Kościoła. Wprawdzie, po ogłoszeniu „Praw Człowieka”, protestanci utracili monopol prawno-państwowy w Stanach Zjednoczonych, to jednak ich liberalne zasady wywierały wpływ na ukonstytuowanie się prawodawstwa państwowego. Podstępni sekciarze wciskali się wszędzie, próbując niszczyć dzieło „papisty”. Neumann nie przybierał postawy gladiatora, powalającego przeciwników na łopatki, ale z cierpliwością siewcy nauczał, przestrzegał, świadczył wszystkim charytatywną pomoc i czekał na godzinę żniwa wyznaczaną przez Boga.

Aby słowo misjonarskie uczynić bardziej skutecznym, nie tracił kontaktu ze światem naukowym w Europie i sprowadzał sobie ważniejsze publikacje teologiczne. Nie ograniczał się tylko do polemik z innowiercami. Dla ułatwienia pozytywnego wykładu wiary i moralności studiował i tłumaczył wtedy książkę św. Alfonsa: Via della salute (Droga zbawienia).

W mieszkaniu u poczciwego Schmidta, ksiądz Jan nie znalazł luksusów, ani nie zaznał spokoju, gdyż gromada rozkrzyczanych dzieci powodowała ciągłe roztargnienia. Jedyną korzyścią było to, że nie musiał płacić za mieszkanie. Co więcej, gospodarz, litując się nad proboszczem wyczerpanym pieszymi wędrówkami, ofiarował mu do całkowitej dyspozycji swojego konia.

Zanim nauczył się posługiwać tym żywym środkiem lokomocji, nie jeden raz, nie dwa spadał z konia, a Schmidt tracił cierpliwość w udzielaniu wskazówek, jak jeździec niskiego wzrostu powinien wkładać nogi w strzemiona i jak oswajać trochę dzikiego rumaka. Bo też ksiądz Jan, chociaż znał nazwę konia w siedmiu językach i wiedział gdzie znajduje się na nieboskłonie gwiazdozbiór „Pegaza”, to z żywym zwierzęciem absolutnie nie umiał sobie poradzić. Cierpliwość misjonarza pokonała z czasem płochliwego konia, który przyjął rolę wiernego towarzysza licznych podróży. Neumann polubił go bardzo, choć wiele razy łakomy wierzchowiec zjadał mu — niemal przed nosem — jakiś wspaniały kwiat czy roślinę przeznaczoną do cennych zbiorów’.

W czasie pobytu u Schmidta, Neumann nie napisał nic w swoim Dzienniczku. Nie było mowy o zachowaniu jakiegoś porządku w’ ciągu dnia i nie starczyło czasu na dłuższą modlitwę, stąd też rodziło się cierpienie, że z jego życiem duchowym dzieje się źle. Bardzo dużo czasu pochłaniała naprawa kościoła św. Michała w Ca-yuga Lreec i budowa nowego w Swormville pod miłym wezwaniem św. Jana Nepomucena.

Poprawę warunków w życiu Neumanna spowodowała wizytacja biskupa Dubois. Ponieważ biskup nie znał języka niemieckiego, dlatego na duszpasterską wizytację całej okolicy wziął ze sobą jako tłumacza przełożonego redemptorystów, O. Prosta. Biskup otworzył szeroko oczy, mile zaskoczony nie tylko budową nowych kościołów i szkół, ale również widocznym wzrostem religijności wśród ludzi. Podziwiając rozliczne, prace Neumanna, tym bardziej dał wyraz swojemu oburzeniu, że ludzie nie zdobyli się jeszcze na wybudowanie mu plebanii. Biskup polecił O. Prostowi, aby w przemówieniu na zakończenie wizytacji zaapelował odpowiednio do ambicji miejscowych parafian. Ludzie zawstydzeni, przyrzekli biskupowi, że dom dla proboszcza wkrótce stanie.

Niebawem zgromadzono potrzebne materiały do budowy i na dzień 14 listopada 1838 roku mieszkanie było gotowe. Po 28 miesiącach pracy i tułaczki po obcych domach, wreszcie miał własny kąt. Cieszył się możliwością zaprowadzenia jakiegoś porządku w rozkładzie zajęć i poświęcenia więcej czasu na modlitwę i studium. Ale ksiądz Jan był pechowym człowiekiem, który nigdy nie miał zaznać spokoju na ziemi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz