W krainie bizonów i żubrów

Szybko minął czas miłych rozmów z O. Prostem i rano 12 lipca, Neumann pożegnał się z nim jak również z księdzem 0’Reillym, udając się w dalszą podróż: na zachód. Wieczorem zawinął do portu w Buffalo, naprzeciw wodospadów Niagary. Miasto liczyło wtedy 16 000 mieszkańców, a wśród nich po raz pierwszy Neumann zobaczył prawdziwych Indian. Władze rządowe na wielką skalę nabywały ziemię od Indian sprzedając ją przybyszom z Europy, którzy płacili po pół dolara za hektar. Dało to początek kryzysom finansowym, największym w historii Stanów Zjednoczonych.

O. Pax mieszkający przy „Via Levus”, przyjął z radością oczekiwanego pomocnika. Od tak wytrawnego łowcy dusz, Neumann mógł nauczyć się bardzo dużo, a przede wszystkim znalazł w7 nim powiernika w różnych rozterkach swojego delikatnego sumienia. Niezwłocznie też weteran mający za sobą 13 lat pracy w prawdziwej dżungli, zaznajomił rekruta z rozległym polem pracy i scharakteryzował wszystkie placówki misyjne. O. Pax wielkodusznie zostawił Neumannowi do wyboru, albo pracę w mieście, albo na rozległej prowincji. Młody zapaleniec wybrał bez wahania trudniejszy odcinek pracy w głębi dziewiczych lasów, na przestrzeni 2 000 km kwadratowych. Obszary te, prawdziwe królestwo bizonów i żubrów, poprzecinane moczarami, bagnami, kryły w sobie wiele niebezpieczeństw. Trudno tu ochronić się przed kąśliwymi żądłami nieprzeliczonych komarów. Straszliwą rzeczą było mieszkać w tych dzikich ostępach zwierząt i roślin trujących, gdzie wspomniane komary roznosiły malarię. A przecież żyli tu w nędzy ludzie, którym Neumann pragnął nieść pomoc duchową. Co najmniej 300 rodzin niemieckich, ponad 100 francuskich i kilkadziesiąt irlandzkich wegetowało w rozproszeniu. Bardzo celnie ujął Neumann prawdę o trudach misyjnych w tej okolicy, wypowiadając po czterech latach znamienne zdanie: „Kto opuszcza ojczyznę, aby służyć Kościołowi w tym zakątku świata, musi być gotowy sprzedać swoją skórę”.

Po wstępnym zapoznaniu się z terenem, Neumann zabrał się do sporządzenia mapy. Z miejscowości Williamsville, gdzie już rozpoczęto budowę kościoła z kamienia i gdzie miał zamieszkać, wytyczył sobie trasę: 6 mil od North Bush, w kierunku Buffalo; 6 mil w przeciwnym kierunku, do Cayuga Creec.

W uroczystość Najświętszego Odkupiciela, dnia' 17 lipca, w kościele bez dachu i okien odprawił Mszę św. wobec małej garstki wiernych. Na pobliskich terenach mieszkała spora liczba metodystów, presbiterianów i menonitów, którym nie podobała się budowa kościoła katolickiego w Williamsville, dlatego Neumann nie zdziwił się, gdy podczas tej Mszy św. grupa łobuzów wtargnęła do kościoła rzucając kamieniami w kierunku ołtarza.

Ksiądz Jan nie zrażał się podobnymi incydentami, ale z tym większą gorliwością odwiedzał chorych, wędrował z miejsca na miejsce, zbierał dzieci na katechizację. Po ukończeniu kościoła zabrał się do budowy szkół. Jedna powstała w Williamsville, druga w North Bush przy kościele pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela i trzecią wybudował w Lancaster, oddając ją pod opiekę Sióstr Szarytek.

Katolickie szkoły stały się dla Neumanna oczkiem w głowie, albowiem przekonał się, że programy w szkołach amerykańskich miały charakter zdecydowanie agnostyczny. System szkolnictwa uchodził za bardzo liberalny, ale tylko pozornie, gdyż w rzeczywistości był wprost nietolerancyjny w stosunku do katolików. W podręcznikach szkolnych aż roiło się od oszczerczego podważania moralności katolickiej. Nie łatwo też Neu-mann mógł znaleźć odpowiednich nauczycieli do swoich szkóh Zdarzyło się, że ze szkoły w Williamsville wydalił źle prowadzącego się nauczyciela, zapłaciwszy mu honorowo odpowiednie odszkodowanie.

Z braku nauczycieli, uczył sam, a dzieci polubiły go bardzo, gdyż przemawiał do ich rozumu, serca i wyobraźni. Garnęły się one do niego spoglądając ukradkiem na kieszenie księżowskiego płaszcza pełne niespodzianek w postaci cukierków i obrazków. Pewnego razu, podczas śpiewu religijnej pieśni, jedno z dzieci obdarzone wspaniałym głosem, zamilkło. — „Czemu nie śpiewasz?” — zapytał proboszcz. — „Mam chrypkę” — „Masz więc, zjedz ten cukierek, a będzie ci lepiej”. Oczywiście, od tego dnia chrypka stała się epidemią wśród malców.

W czasie jednej z tych licznych wędrówek do szkół, Neumann spadł z wozu przechylającego się wśród wertepów i złamał lewe ramię. Ręka spuchła i ledwie obeszło się bez amputacji.

Po kilku miesiącach wytężonej pracy, zauważył wzrastające u siebie zmęczenie. Postanowił wykorzystać wolniejsze chwile na wypoczynek na łonie natury. Szukając wytchnienia, bynajmniej nie próżnował, albowiem z wielkim zainteresowaniem badał właściwości tamtejszych drzew, krzewów, kwiatów i roślin. Starannie sklasyfikował 465 gatunków roślin i wysłał zbiór notatek wraz z zasuszonymi okazami do muzeum w Monachium.

Być może, badania bogatej flory amerykańskiej stały się dlań celową ucieczką od niektórych ludzi, których poznawał coraz lepiej i to nie zawsze od najlepszej strony. Szczególnie wśród zamożniejszych osadników niemieckich zauważył wstrętną zachłanność na pieniądze, która popychała ich do bardzo niegodziwych metod postępowania. Nie długo trzeba było czekać, gdy on sam — zupełnie niewinnie — padł ofiarą nieuczciwych machinacji i musiał zmienić mieszkanie.
— Jak doszło do tego?

Ze względu na dojazdy, najdogodniej było mieszkać w centralnej miejscowości Williamsville. Za wynajęte tam mieszkanie u Jakuba Wirtza płacił miesięcznie 10 dolarów. Znalazł się jakiś chytrus i zazdrośnik, który dla tej sumy, a może i większej, postanowił zmusić Neumanna do przeniesienia się na kwaterę do jego domu. W tym celu rozpuścił oszczerczą plotkę, że ksiądz Jan zamieszkał u Wirtza ze względu na młodą i powabną mieszkankę.

Dla dobra sprawy Bożej, ksiądz Neumann nie przyjął już żadnej oferty mieszkaniowej w Williamsville i godząc się raczej na trudy dalekich dojazdów, przeniósł się do North Bush, gdzie znalazł dla siebie dach nad głową u Lotaryńczyka, Jana Schmidta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz