Do grobu Apostołów i do grobu matki

Wcześniej czy później biskup Neumann udałby się do Rzymu „ad limina Apostolorum”, niemniej wyjazd ten został przyspieszony, ponieważ otrzymał zaproszenie papieskie w październiku 1854 roku na uroczystość ogłoszenia dogmatu Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny.

Błyskawicznie przeprowadził wszystkie przygotowania do podróży i już 21 października odpłynął parowcem „Union” do Europy. W Rzymie zainstalował się w hospicjum redemptorystów, pozostając tam przez dwa miesiące.

Nie wiele wiemy jak przeżywał to wyjątkowe spotkanie z Wiecznym Miastem, albowiem w Dzienniczku nie pozostawił żadnych śladów o intymnych odczuciach z tego okresu.

Dnia 8 grudnia stanął w szeregu 150 biskupów, 53 kardynałów, otoczony 50-tysięczną rzeszą kapłanów i wiernych, urzeczony odświętną szatą Placu św. Piotra. Pod błękitem nieba, który tylko Giotto mógłby odmalować, podziwiał obrębiające plac kolumny jakby specjalnie na ten dzień wyszlifowane przez samego Berninie- go. Pod kopułą Michała Anioła błyszczącą w słońcu, Ojciec święty Pius IX odczytał deklarację dogmatyczną o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny. Huk wystrzałów armatnich na Zamku Anioła zmieszał się z symfonią 300 dzwonów rozkołysanych we wszystkich kościołach Rzymu. Niepozorny biskup z Filadelfii chłonął to wszystko z dreszczem radości i szczęścia.
Po uroczystościach związanych z ogłoszeniem dogmatu maryjnego, Neumann uczestniczył jeszcze w konsekracji odbudowanej bazyliki św. Pawła.

Długo musiał czekać w kolejce na wyznaczoną audiencję u papieża, podczas której mógł szczegółowo przedstawić stan swojej diecezji. Najbardziej zainteresowały papieża dotychczasowe osiągnięcia i plany na przyszłość dotyczące szkolnictwa parafialnego. W związku z tym papież podsunął Neumannowi sugestię założenia specjalnego Zgromadzenia sióstr zakonnych dla opieki nad tymi szkołami. Biskup Neumann w pierwszej chwili nie przywiązywał większej wagi do słów papieża, wypowiedzianych jakby mimochodem, ale po kilku dniach dopatrzył się w nich wyraźnego znaku woli Bożej. Potwierdzeniem tego znaku okazał się list nadesłany przez redemptorystę z Filadelfii, O. Hespeleina. Donosił mu, że właśnie trzy panie z parafii św. Piotra żywią pragnienie poświęcenia swego życia w jakimś Zgromadzeniu dla dobra Kościoła i wobec różnych trudności liczą na pomoc i aprobatę ze strony biskupa. Neumann wykorzystując narzucającą się okazję, natychmiast z Rzymu wysłał wstępne instrukcje obiecując po powrocie zająć się osobiście zrealizowaniem projektu założenia Zgromadzenia sióstr na bazie reguły Trzeciego Zakonu św. Franciszka.

Tymczasem wolne chwile w Wiecznym Mieście wykorzystał na zwiedzanie pamiątek Chrześcijaństwa, nawiedzając ze szczególnym pietyzmem ważniejsze bazyliki. Wreszcie po pielgrzymce do Loretto udał się na północ przez Alpy, aby odwiedzić rodzinne strony.

W domu w Prachatyczach z niecierpliwością oczekiwano na jego przyjazd. Powiadomił ich o tym pierwszym listem, jaki wysłał zaraz po przybyciu do Rzymu. Staruszek 'ojciec ociemniały i liczący wtedy 82 lata nie mógł się doczekać tego momentu, aby uścisnąć syna po 18 latach rozłąki. Córka Ludwika uspakajała go jak mogła, że niebawem nadejdzie drugi list z konkretną datą przyjazdu, choć sama umierała z tęsknoty, aby jak najszybciej zobaczyć brata, biskupa...

A biskup opuszczając Italię po Bożym Narodzeniu 1854 roku, przeżywał różne tarapaty podróżne. I tak na przykład na granicy włosko-austriackiej straż graniczna nie mogła sobie poradzić z jego paszportem wystawionym w języku angielskim. Kiedy zanosiło się na dłuższe badanie i zaistniała możliwość, że dyliżans nie zaczeka na niego, wtedy na szczęście jeden, z urzędników zauważył na piersiach Neumanna krzyż biskupi. Nie trzeba było dalszych tłumaczeń. Z wielkim szacunkiem przeproszono go za nietakt i umieszczono z honorami w dyliżansie.

Podczas tej podróży zginęła mu również walizka, co sprawiło mu o tyle więcej goryczy, że wiózł w niej cenne relikwie i pamiątki dla znajomych w Prachatyczach i we Filadelfii. Postanowił odprawić nowennę dziękczynną do św. Antoniego, jeżeli zguba się odnajdzie. Faktycznie, po przybyciu do klasztoru redemptorystów „Maria Stiegen” we Wiedniu, jakiś pan doręczył walizkę z pełną jej zawartością.

Przejeżdżając przez Pragę spotkał się z rodzoną siostrą Joanną pełniącą wtedy obowiązki przełożonej Sióstr Miłosierdzia oraz z księdzem Herrmannem Dichtlem. Odżyły dawne wspomnienia o seminaryjnych kłopotach i o przełomie jaki się dokonał w duszy 24-letniego kleryka.

Do Budziejowic przybył wieczorem dnia 30 stycznia witany serdecznie przez miejscowego biskupa Jana Tirsika. Ze wzruszeniem oglądał stare mury seminaryjne i brzegi Wełtawy, której fale uniosły ze sobą tyle jego młodzieńczych marzeń o życiu apostolskim.

Mimo przebiegłych starań, aby do domu rodzinnego dostać się niepostrzeżenie i cicho pod osłoną nocy, nie udało mu się uniknąć powitalnych owacji przygotowywanych od tygodni na całej trasie jego przejazdu. Wszędzie w przydrożnych parafiach zapraszano go bodaj na krótką chwilę do wnętrza kościoła prosząc o błogosławieństwo pasterskie. Ponieważ specjalny wysłannik z Prachatycz czuwał na całej trasie z Budziejowic, dlatego w rodzinnym miasteczku wszyscy wybiegli na drogę, aby wśród bicia dzwonów i salw z moździerzy wprowadzić dostojnego Rodaka do kościoła, a potem do domu. Niczego tu nie brakowało począwszy od licznych przemówień przedstawicieli duchowieństwa, rady miejskiej, śpiewów wykonywanych przez chór dziecięcy, a skończywszy na śmiechu radości i płaczu ze szczęścia. Płakał nawet pewien rzeźnik, znany powszechnie antyklerykał, który miał powiedzieć o biskupie: „Co za człowiek! Gdybym go jeszcze raz mógł posłyszeć, to pewnie bym się nawrócił wbrew własnej woli...”.

Wokół rodzinnego domu zebrała się gromada ludzi i to trochę irytowało siwiutkiego ojca, Filipa Neumanna, który zachowując do końca niezależną postawę typowego „pater familias” pragnął osłonić w intymnych ścianach swojego domu wyjątkową chwilę powitania syna -biskupa. Starzec chwycił mocno syna w swe ramiona i przeniósł go przez całą klatkę schodową do wnętrza mieszkania. Ktoś westchnął: „Jaka szkoda, że matka tego nie doczekała!” A biskup pogodnie odpowiedział: „Mama patrzy z góry i też się raduje”.

Przez dom Neumannów przewinęło się ponad 4000 osób i biskupowi nie starczyło pamiątek, aby każdemu wręczyć chociaż obrazek lub medalik. W natłoku stłuczono niejedną szybę i złamano kilka krzeseł. Stary ojciec zmęczony natręctwem ludzi zwracał się do syna parę razy: „Udziel im błogosławieństwa przez okno, i niech sobie już idą skąd przyszli”. Ale na nic się nie zdały wszelkie interwencje.

Zbyt krótkie były te siedem dni przebywania wśród najbliższych, aby mógł w sposób wyczerpujący odpowiedzieć na mnóstwo pytań na temat jego prac w Filadelfii, na temat brata Wacława, wreszcie o wrażeniach wyniesionych z rzymskiej uroczystości.

Pewnego popołudnia, mimo zimna i śniegu udał się wraz z siostrą Katarzyną Bergerową i Joanną na cmentarz. Tam długo się modlił na grobie matki i na grobie siostry Weroniki. Kolana jego zostawiły na śniegu głębokie ślady... Przed odejściem pobłogosławił jeszcze wszystkie groby cichego cmentarza.

O świcie, dnia 9 lutego w towarzystwie jednego z księży wyruszył w drogę powrotną do swej zamorskiej diecezji. Mijając ostatni pagórek, odwrócił się, aby objąć ostatnim pożegnalnym spojrzeniem ukochane miasto rodzinne, a oczy jego były pełne łez...

W powrotnej drodze zatrzymał się kilka dni w Monachium i kilka dni w Paryżu. Dopiero 10 marca z Liverpool odpłynął statkiem „Atlantic” i po 17 dniach żeglugi wylądował w Nowym Jorku. W Filadelfii z niepokojem oczekiwano jego powrotu, albowiem już kilka statków rozbiło się w tym czasie o górę lodową i zatonęło tuż u wybrzeży amerykańskich.

Biskup Neumann natychmiast po wylądowaniu udał się pociągiem do Filadelfii, aby na miejscu uczcić 44 rocznicę swoich urodzin i trzecią rocznicę sakry biskupiej. Ale zamiast białego koloru w liturgii, przybrał czarny ornat odprawiając Mszę św. żałobną w intencji zaginionych na zatopionych okrętach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz